17 listopada 2012

Zapomniany sen

Ciekawy dzień właśnie mija. A przede mną noc. I regenerujący sen. A raczej jego brak :)
Dawno, dawno temu myślałam, że człowiek bez snu obejść się nie może. Ale dziś, po niespełna roku bezsenności, wiem, że to nie do końca prawda. Bez snu człowiek żyje, tylko nieco. 

A czemu to tak trudno Ci usnąć? Spyta ktoś. Hmmm... przyczyna jest jedna. Niemowlę na horyzoncie :)
No tak, teraz wszystko jasne. I niech mi nie mówi ktoś, że ten kto dobrze śpi, śpi jak niemowlę :) Haha, dobre sobie :) Ten, kto wymyślił, to powiedzenie, chyba nigdy z niemowlakiem nie miał do czynienia. 
Ale powróćmy do mej bezsennej nocy, znaczy się bezsennych nocy. Wygląda to od kilku miesięcy tak.

Noc zapada, zbliża się magiczna godzina 22.00. No. Często 23.00. Czemu magiczna? Otóż moje dzieciątko o tej godzinie powinno zapadać powoli w niemowlęcy sen. Właśnie, powinno! Trening samodzielnego zasypiania i spanie we własnym łóżeczku trwa, a efekty.. hmm.. szczerze mówiąc nie najgorsze, ale ja oczywiście wolałabym, by były nader  zadowalające :) Ok. Niemowlę senne, ale wciąż walczące z zamykającymi się oczętami wije się w łóżeczku i nieśmiałym protestem (czytaj: krzykiem) próbuje powiedzieć mamusi: "Czemu zmuszasz mnie do spania?", "Ja chcę do ciebie...". I takie tam. Ale mama twarda, tato tym bardziej nie reagują.. aż w końcu nasz nader ożywiony bobas nieoczekiwanie zapada w sen. Hurra. Nareszcie. 

Oczywiście mama, czyli ja również próbuje zapaść w sen. Zamykam oczy. W głowie przesuwają się obrazy z minionego dnia. Mózg analizuje, porządkuje przeżyte sytuacje. Wycisza się. Udało się. Śpię.
Ale co to? Jakiś krzyk dochodzi do mojej uśpionej podświadomości. Co to takiego? Ktoś krzyczy w moim śnie? O nie! To nie sen! To rzeczywistość, a w niej mój mały synek obwieszcza całemu uśpionemu miastu, że oto...
Ja szybko zerkam na zegarek. Że co? minęła TYLKO godzina? Niemożliwe. A jednak.
Ok. Choć na rączki, lulaj i śpij. Oj, mama, nie tak łatwo, daj mi jeść. Poddaję się...
Dobra, nakarmiony, uspokojony ponownie wraca do łóżeczka i szybko ponownie zapada w niespokojny sen. Ja też padam do łóżka, ale niestety nie zapadam w sen, choć usilnie się staram. 
Mija godzina, druga. Już, już prawie mi się udaje oddać w objęcia Morfeusza.. a tu... Zgadnijcie! Otóż to, ponowny krzyk. Bynajmniej nie mój, choć nie raz mam ochotę sobie w nocy pokrzyczeć. I dochodzimy do punktu wyjścia.
A więc zacznijmy od początku. Mój mały synek obwieszcza całemu uśpionemu miastu, że oto...
Tu rozwińmy listę:
- Mamo gdzie jesteś? - mamo, chcę jeść (znowu?) - mamo, nie chcę jeść, ale chcę cyca - mamo, gorąco mi/zimno - mamo, czemu tu tak ciemno? - mamo, ja chcę do TWOJEGO łóżka - mamo, czy to już dzień? - mamo, smutno mi - mamo, pociesz mnie/przytul, bo coś złego mi się przyśniło (z mojego punktu widzenia, wszystko może być złe dla nieznającego jeszcze świata niemowlęcia).. itp., itd....
I niestety w nocy moja matczyna intuicja nie działa na wysokich obrotach, więc zazwyczaj idę na łatwiznę.. i daję dla świętego spokoju cyca. Co z tego, że to nie o to chodzi, ważne, że ZAWSZE skutkuje :)

Ok, ok. Zasypiamy. Tylko, że ja nie zdążyłam zarejestrować kiedy odpływam, i tak oto zasypiamy razem. W tym samym łóżku. Mija jakieś pół godziny. Przebudzenie. A co to, znaczy kto to leży koło mnie. No tak... W czasie posiłku przysnęło się mamusi.. Ale żeby mój mały brzdąc był tym zasmucony, co to to nie..
Cóż, trzeba jakoś zebrać siły i odłożyć śpiącego brzdąca do własnego łóżeczka. Trzeba. Żeby nie wiem co! Przecież trenujemy samodzielne spanie! Ok. Udało się. Nie obudził się.
Zakradam się do swojego łoża i próbuję zasnąć. I znowu nic. Mały cudem śpi, a ja nie. 
To chyba taka wyuczona bezsenność...

Mijają jakieś dwie godziny. W końcu zmęczona walką z bezsennością, czuję, jak ogarnia mnie błogi spokój  ciepło, a myśli zaczynają swobodnie płynąć. O tak. To ta chwila. Już powoli, powoli zapadam w sen. Widzę piękną polanę, czuję na twarzy ciepłe promienie słońca.. Cisza, spokój, słychać tylko szum drzew...
Ale co to? Tam ktoś płacze? Ale gdzie? Szukam... No tak, wracam do rzeczywistości...
To niestety nie senna postać, ale realna postać z mojego koszmaru. Tak, mój synek. Nie żebym narzekała..

Ok. Ostatkiem sił, na wpół śpiąc wyciągam małego z łóżeczka. Ładujemy się do mojego i dla świętego spokoju oddajemy się nocnym rytuałom. Ten ostatni rytuał dzieje się zazwyczaj tuż nad ranem, kiedy mąż już wstaje i w naszym łożu pojawia się jedno wolne miejsce. Tak, wolna miejscówka w wagonie sypialnym. Tym razem wykupuje go mój mały uroczy synek. A niech ma dzieciątko radochę, że do ostatniego przystanku do krainy snów pojedzie już z mamą.

I tak oto, półprzytomna ze zmęczenia zapadam razem z maluchem w sen. Błagam, choć na godzinę, dwie.
Na ogół udaje się nieco okraść budzący się do życia dzień w kilka godzin snu. Stop. Jedną godzinę.
Mija właśnie ta poranna jedna godzina. I chcąc, czy nie trzeba wstać. Oj, bo jak nie wstaniesz mamusiu, to.. - albo wydrapię ci oko - albo złamię nos - albo ogłuszę zniewalającym krzykiem... Wiec...
Więc wstaję, bo chcę jeszcze nieco pożyć i powoli zapominam, co to sen. Ten prawdziwy. Regenerujący, dodający nowych sił.

Ale od czego jest kawa? A przede wszystkim od czego jest matczyna miłość, która zniesie wszystko? ;)
Nawet roczny brak snu. Niestety coraz mniej wierzę, że KIEDYKOLWIEK moje dzieciątko prześpi całą noc... A ja razem a nim :) Takie to uroki macierzyństwa, o których głośno się nie mówi :)

Ale ja wcale nie narzekam. Żeby nikt nie myślał! Kiedyś teściowa powiedziała, że się przyzwyczaję. I miała rację kobiecina. Idzie się przyzwyczaić, a z tego przyzwyczajenia powstaje coś na kształt wspomnianej już BEZSENNOŚCI WYUCZONEJ. Według mnie powinni to sklasyfikować, jako jednostkę chorobową :)

Podsumowując, dodam tylko, że po roku bezsenności człowiek nieco INACZEJ się zachowuje. Kiedyś zrobiono nawet taki eksperyment. Jak na realia tego eksperymentu dobrze się trzymam :)
Troszkę tylko: - szwankuje mi pamieć krótkotrwała - nie mam na nic sił - mam syndrom "nic mi się nie chce", "co ja miałam zrobić?", - wszystko leci mi z rąk - mam problem z wysławianiem się - bolą mnie ręce, nogo, plecy, kark, głowa, oczy... I takie tam. Nie ważne.

Ważne, że wiem, iż warto ponosić takie poświęcenia dla kogoś, kogo bezgranicznie się kocha :)

6 komentarze:

anatola pisze...

urokliwa syzyfowa praca... śmiech jej Powodu z pewnością wynagradza każdy niewyśniony sen :-)

Beva pisze...

Pamiętam, że w jakimś filmie była scena, w której bohater mówił, że spał jak niemowlę. Osoba do której mówił spytała: "budziłeś się co dwie godziny z wrzaskiem?".
Na pocieszenie dodam, że bardzo szybko zapomina się o tych nieprzespanych nocach. Mnie aż trudno uwierzyć, że kiedyś musiałam tyle razy wstawać w nocy, a przecież wstawałam tak przez kilka lat.

Unknown pisze...

Oj tak, Bevo szybko się zapomina :) Ja już danego dnia nie pamiętam, że taka pełna wrażeń noc za mną... aż do kolejnej ;)
Przez kilka lat???? To ile jeszcze przede mną..? Toś mnie pocieszyła ;)

Unknown pisze...

Apropo... po tym, jak wczoraj dałam upust zmęczonym emocjom.. moje maleństwo przespało bez przerwy 5,5 godziny.. Jakiś sukces normalnie :)

Unknown pisze...

Oj pewnie, że wynagradza :) Codziennie!

Nadwrażliwiec pisze...

Sama nie mam co prawda dzieci, ale od znajomych wiem że potrafią maluchy nie dać spać :) A kawa to faktycznie - pyszne lekarstwo na senność. Pozdrawiam :)

Prześlij komentarz

Zapomniany sen

Ciekawy dzień właśnie mija. A przede mną noc. I regenerujący sen. A raczej jego brak :)
Dawno, dawno temu myślałam, że człowiek bez snu obejść się nie może. Ale dziś, po niespełna roku bezsenności, wiem, że to nie do końca prawda. Bez snu człowiek żyje, tylko nieco. 

A czemu to tak trudno Ci usnąć? Spyta ktoś. Hmmm... przyczyna jest jedna. Niemowlę na horyzoncie :)
No tak, teraz wszystko jasne. I niech mi nie mówi ktoś, że ten kto dobrze śpi, śpi jak niemowlę :) Haha, dobre sobie :) Ten, kto wymyślił, to powiedzenie, chyba nigdy z niemowlakiem nie miał do czynienia. 
Ale powróćmy do mej bezsennej nocy, znaczy się bezsennych nocy. Wygląda to od kilku miesięcy tak.

Noc zapada, zbliża się magiczna godzina 22.00. No. Często 23.00. Czemu magiczna? Otóż moje dzieciątko o tej godzinie powinno zapadać powoli w niemowlęcy sen. Właśnie, powinno! Trening samodzielnego zasypiania i spanie we własnym łóżeczku trwa, a efekty.. hmm.. szczerze mówiąc nie najgorsze, ale ja oczywiście wolałabym, by były nader  zadowalające :) Ok. Niemowlę senne, ale wciąż walczące z zamykającymi się oczętami wije się w łóżeczku i nieśmiałym protestem (czytaj: krzykiem) próbuje powiedzieć mamusi: "Czemu zmuszasz mnie do spania?", "Ja chcę do ciebie...". I takie tam. Ale mama twarda, tato tym bardziej nie reagują.. aż w końcu nasz nader ożywiony bobas nieoczekiwanie zapada w sen. Hurra. Nareszcie. 

Oczywiście mama, czyli ja również próbuje zapaść w sen. Zamykam oczy. W głowie przesuwają się obrazy z minionego dnia. Mózg analizuje, porządkuje przeżyte sytuacje. Wycisza się. Udało się. Śpię.
Ale co to? Jakiś krzyk dochodzi do mojej uśpionej podświadomości. Co to takiego? Ktoś krzyczy w moim śnie? O nie! To nie sen! To rzeczywistość, a w niej mój mały synek obwieszcza całemu uśpionemu miastu, że oto...
Ja szybko zerkam na zegarek. Że co? minęła TYLKO godzina? Niemożliwe. A jednak.
Ok. Choć na rączki, lulaj i śpij. Oj, mama, nie tak łatwo, daj mi jeść. Poddaję się...
Dobra, nakarmiony, uspokojony ponownie wraca do łóżeczka i szybko ponownie zapada w niespokojny sen. Ja też padam do łóżka, ale niestety nie zapadam w sen, choć usilnie się staram. 
Mija godzina, druga. Już, już prawie mi się udaje oddać w objęcia Morfeusza.. a tu... Zgadnijcie! Otóż to, ponowny krzyk. Bynajmniej nie mój, choć nie raz mam ochotę sobie w nocy pokrzyczeć. I dochodzimy do punktu wyjścia.
A więc zacznijmy od początku. Mój mały synek obwieszcza całemu uśpionemu miastu, że oto...
Tu rozwińmy listę:
- Mamo gdzie jesteś? - mamo, chcę jeść (znowu?) - mamo, nie chcę jeść, ale chcę cyca - mamo, gorąco mi/zimno - mamo, czemu tu tak ciemno? - mamo, ja chcę do TWOJEGO łóżka - mamo, czy to już dzień? - mamo, smutno mi - mamo, pociesz mnie/przytul, bo coś złego mi się przyśniło (z mojego punktu widzenia, wszystko może być złe dla nieznającego jeszcze świata niemowlęcia).. itp., itd....
I niestety w nocy moja matczyna intuicja nie działa na wysokich obrotach, więc zazwyczaj idę na łatwiznę.. i daję dla świętego spokoju cyca. Co z tego, że to nie o to chodzi, ważne, że ZAWSZE skutkuje :)

Ok, ok. Zasypiamy. Tylko, że ja nie zdążyłam zarejestrować kiedy odpływam, i tak oto zasypiamy razem. W tym samym łóżku. Mija jakieś pół godziny. Przebudzenie. A co to, znaczy kto to leży koło mnie. No tak... W czasie posiłku przysnęło się mamusi.. Ale żeby mój mały brzdąc był tym zasmucony, co to to nie..
Cóż, trzeba jakoś zebrać siły i odłożyć śpiącego brzdąca do własnego łóżeczka. Trzeba. Żeby nie wiem co! Przecież trenujemy samodzielne spanie! Ok. Udało się. Nie obudził się.
Zakradam się do swojego łoża i próbuję zasnąć. I znowu nic. Mały cudem śpi, a ja nie. 
To chyba taka wyuczona bezsenność...

Mijają jakieś dwie godziny. W końcu zmęczona walką z bezsennością, czuję, jak ogarnia mnie błogi spokój  ciepło, a myśli zaczynają swobodnie płynąć. O tak. To ta chwila. Już powoli, powoli zapadam w sen. Widzę piękną polanę, czuję na twarzy ciepłe promienie słońca.. Cisza, spokój, słychać tylko szum drzew...
Ale co to? Tam ktoś płacze? Ale gdzie? Szukam... No tak, wracam do rzeczywistości...
To niestety nie senna postać, ale realna postać z mojego koszmaru. Tak, mój synek. Nie żebym narzekała..

Ok. Ostatkiem sił, na wpół śpiąc wyciągam małego z łóżeczka. Ładujemy się do mojego i dla świętego spokoju oddajemy się nocnym rytuałom. Ten ostatni rytuał dzieje się zazwyczaj tuż nad ranem, kiedy mąż już wstaje i w naszym łożu pojawia się jedno wolne miejsce. Tak, wolna miejscówka w wagonie sypialnym. Tym razem wykupuje go mój mały uroczy synek. A niech ma dzieciątko radochę, że do ostatniego przystanku do krainy snów pojedzie już z mamą.

I tak oto, półprzytomna ze zmęczenia zapadam razem z maluchem w sen. Błagam, choć na godzinę, dwie.
Na ogół udaje się nieco okraść budzący się do życia dzień w kilka godzin snu. Stop. Jedną godzinę.
Mija właśnie ta poranna jedna godzina. I chcąc, czy nie trzeba wstać. Oj, bo jak nie wstaniesz mamusiu, to.. - albo wydrapię ci oko - albo złamię nos - albo ogłuszę zniewalającym krzykiem... Wiec...
Więc wstaję, bo chcę jeszcze nieco pożyć i powoli zapominam, co to sen. Ten prawdziwy. Regenerujący, dodający nowych sił.

Ale od czego jest kawa? A przede wszystkim od czego jest matczyna miłość, która zniesie wszystko? ;)
Nawet roczny brak snu. Niestety coraz mniej wierzę, że KIEDYKOLWIEK moje dzieciątko prześpi całą noc... A ja razem a nim :) Takie to uroki macierzyństwa, o których głośno się nie mówi :)

Ale ja wcale nie narzekam. Żeby nikt nie myślał! Kiedyś teściowa powiedziała, że się przyzwyczaję. I miała rację kobiecina. Idzie się przyzwyczaić, a z tego przyzwyczajenia powstaje coś na kształt wspomnianej już BEZSENNOŚCI WYUCZONEJ. Według mnie powinni to sklasyfikować, jako jednostkę chorobową :)

Podsumowując, dodam tylko, że po roku bezsenności człowiek nieco INACZEJ się zachowuje. Kiedyś zrobiono nawet taki eksperyment. Jak na realia tego eksperymentu dobrze się trzymam :)
Troszkę tylko: - szwankuje mi pamieć krótkotrwała - nie mam na nic sił - mam syndrom "nic mi się nie chce", "co ja miałam zrobić?", - wszystko leci mi z rąk - mam problem z wysławianiem się - bolą mnie ręce, nogo, plecy, kark, głowa, oczy... I takie tam. Nie ważne.

Ważne, że wiem, iż warto ponosić takie poświęcenia dla kogoś, kogo bezgranicznie się kocha :)

6 komentarzy:

  1. urokliwa syzyfowa praca... śmiech jej Powodu z pewnością wynagradza każdy niewyśniony sen :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj pewnie, że wynagradza :) Codziennie!

      Usuń
  2. Pamiętam, że w jakimś filmie była scena, w której bohater mówił, że spał jak niemowlę. Osoba do której mówił spytała: "budziłeś się co dwie godziny z wrzaskiem?".
    Na pocieszenie dodam, że bardzo szybko zapomina się o tych nieprzespanych nocach. Mnie aż trudno uwierzyć, że kiedyś musiałam tyle razy wstawać w nocy, a przecież wstawałam tak przez kilka lat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, Bevo szybko się zapomina :) Ja już danego dnia nie pamiętam, że taka pełna wrażeń noc za mną... aż do kolejnej ;)
      Przez kilka lat???? To ile jeszcze przede mną..? Toś mnie pocieszyła ;)

      Usuń
  3. Apropo... po tym, jak wczoraj dałam upust zmęczonym emocjom.. moje maleństwo przespało bez przerwy 5,5 godziny.. Jakiś sukces normalnie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Sama nie mam co prawda dzieci, ale od znajomych wiem że potrafią maluchy nie dać spać :) A kawa to faktycznie - pyszne lekarstwo na senność. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń