12 stycznia 2013

Złamana przysięga

Jestem przerażona. Czym dokładnie? Tym, co dzieje się wokół mnie, co coraz częściej dotyczy mojego środowiska, moich znajomych.
Złamane serce, złamana miłość, złamana przysięga małżeńska. 
Zewsząd dochodzą mnie wieści, że kolejna para z długim stażem się rozstała, że kolejne paroletnie małżeństwo przeżywa kryzys, mało - jest na drodze do rozwodu. A ja zadaję sobie pytanie: Co takiego się dzieje, że w dzisiejszych czasach wśród młodych ludzi taka moda na śluby, a z nimi i na szybkie rozwody? Co się takiego dzieje, że taka wielka miłość, która połączyła dwie połówki różnych ludzi, tak szybko wygasa? Jeszcze wczoraj mówili sobie: "Kocham Cię", a dzisiaj w ich oczach widać nienawiść, albo co gorsza obojętność. Jeszcze tak niedawno wypowiadali tekst przysięgi małżeńskiej, a dziś nie pamiętają już jej słów i nie ma ona dla nich znaczenia.

Ja oczywiście daleko jestem od osądów. Każdy podejmuje decyzję za siebie, każdy inaczej podchodzi do życia, do rozwiązywania jego problemów. I każdego takie prawo.
Mnie się niestety wydaje, że pewna część (może większość) dzisiejszych młodych ludzi żyje "lajtowo". Do większości spraw, a tym samym do miłości podchodzi na luzie. Często słyszałam: "Co się przejmujesz, jak nie ten, to znajdzie się następny". Czyżby? A co skakanie z kwiatka na kwiatek ma wspólnego z prawdziwym uczuciem? Czy prawdziwą miłością można nazwać to, że dziś mówię wzniosłe "kocham" osobie z którą na razie jest mi dobrze, a za miesiąc, parę lat to samo powiem innej? Czy to ma sens?

Mniej problemu, gdy żyjemy sobie z dnia na dzień w wolnym związku. Zawsze można się przecież rozstać. Bez problemu, bez łez, bez sentymentu. To takie modne życie "na próbę". Czasem ta próba trwa kilkanaście lat. Nieważne. Ważne, że mamy drogę otwartą do odwrotu. Przecież różnie się dzieje. Mogą zdarzyć się kłótnie, nieporozumienia, odmienne zdania, on/ona się zmienia, nie jest już taki jaki był/była na początku, w końcu nasze gorące uczucie wygasło, zrobiło się nudno, nadeszła zwykła szara codzienność, a my potrzebujemy odmiany, czegoś nowego.. itp. 
Gdy w związku zaczyna dziać się coś niedobrego, często młodzi ludzie uciekają. Uciekają przed problemami, które ich dotyczą, nie potrafią, a może nie chcą ze sobą rozmawiać, próbować naprawić to, co złe, nie chcą zawalczyć o siebie. O swoją miłość. Odejść jest łatwiej, po co się starać, walczyć. Po co? Przecież to wymaga wysiłku obu stron, to wymaga czasu, a my go nie chcemy na tą szarpaninę tracić. 

To dlaczego tak wielu jeszcze nie straciło wiary w sens małżeństwa? Może moda na ślub, na białą suknię, bo już najwyższy czas, bo co ludzie, sąsiadki powiedzą, bo inni, to ja też...
Tylko czy stając przed ołtarzem i wypowiadając słowa przysięgi małżeńskiej mamy świadomość czym naprawdę jest sakrament małżeństwa? No właśnie sakrament. To nie tylko zbędny papierek, a wielu młodych tak o małżeństwie mówi. Małżeństwo to odpowiedzialność za siebie i za drugiego człowieka.  To nie tylko papierek, który będziemy mogli  potargać i  unieważnić, gdy pojawią się problemy, gdy miłość wygaśnie...
Myślę, że ten kto nie zdaje sobie sprawy, czym naprawdę jest sakrament małżeństwa nie powinien go zawierać. To nie chwilowe przedstawienie odegrane przed setką ludzi. To życie. Na dobre i na złe. Bez odwrotu. Trzeba do niego dojrzeć. Trzeba być pewnym tej drugiej osoby, ale przede wszystkim siebie.

Ja wiem, że wielu zarzuci mi wiele. I może nie raz usłyszę słowa: "A co ty tam wiesz? Mąż cię nie bije, nie pije...". To fakt. Często się mówi, że po ślubie się zmienił. Na pewno? A może jeszcze przed sakramentalnym "tak" przymknęłam oko, na to, że mnie uderzył, popchnął, podniósł na mnie głos? A ja wytłumaczyłam sobie, że przecież go zdenerwowałam, miał powód, z resztą to był tylko raz, a potem i tak przeprosił i obiecał, że to się już więcej nie powtórzy. Tak? A może na imprezie zauważyłam, że nie stroni od kieliszka i nie zna umiaru, albo codziennie wieczorem popija sobie kilka piw? A ja sobie tłumaczyłam, przecież należy mu się, wraca taki zmęczony z pracy, od jednego, kilku piw się nie uzależni. Czyżby? Kłamstwa, brak zaufania, tajemnice. Egoizm, brak wrażliwości i empatii. I tak dalej i tak dalej. Ale ja tutaj też nie piszę o tym, że nie warto uciec od męża tyrana. Bo warto. Ale to odrębny temat.

Bolączką dzisiejszych czasów jest tempo życia. Nie staramy się poznać naprawdę siebie nawzajem. Często młodzi skupiają się na poznaniu swego ciała, a nie duszy. To nie wróży nic dobrego. Często prawdziwa miłość mylona jest z pożądaniem, fascynacją. Takie związki nie mają szans na przetrwanie.
Problemem jest również brak czasu. Ciągła gonitwa za sukcesami, pasjami, marzeniami. Wieczorem po dniu pełnym wyzwań nie mamy już czasu i sił, by osiąść, porozmawiać, być ze sobą. Marzymy o chwili spokoju, śnie. A bycie razem wymaga przecież dużego wysiłku i zapominaniu o sobie.
I oczywiście ta ucieczka przed problemami. Nie potrafimy o siebie walczyć. Poddajemy się. Wolimy zerwać coś, co bardzo długo budowaliśmy, niż próbować po przestoju budować dalej. Nie mamy na to sił ani chęci. A przecież kochamy się. Czy chociaż dlatego nie warto?

Ja również żyję w małżeństwie. Nie z przymusu, ze świadomego wyboru. Z miłości.
Stając przed Bogiem i ludźmi i wypowiadając słowa przysięgi nie mówiłam ich "na niby". Nie były dla mnie słowami pustymi. Wiedziałam wtedy i wiem teraz, że te słowa zobowiązują. Na całe życie. Do końca. 
I niech nikt nie zarzuca mi: "Bo trafiłaś na tego odpowiedniego, bo ci się poszczęściło". No tak. Ale to wszystko nie przyszło ot tak sobie. Musiałam zawalczyć o tę miłość. Nie było łatwo. Lecz wtedy wiedziałam, że warto i że to jest to, choć wielu w to wątpiło i doradzało mi, bym odpuściła. Dobrze, że nie słuchałam tamtych wielu, ale własnego serca. 

Nie przeczę, jak w każdym małżeństwie są gorsze chwile. To normalne. Przecież jesteśmy tylko ludźmi, z masą słabości. 
Ale wiem też, że te gorsze chwile mijają i  nastają te cudowne.
I dla nich warto żyć. Warto walczyć. Nie poddawać się. Miłość, szczególnie tą małżeńską trzeba codziennie pielęgnować, troszczyć się o nią. Nie można spocząć na lurach i o tym zapominać - wtedy choruje i umiera.
Jeśli nie ze względu na tą przysięgę, to ze względu na drugą osobę.

7 komentarze:

Jagna pisze...

Jak to śpiewa mój ulubiony zespół „miłość się skorumpowała…” i te słowa są bliskie prawdy. Kilka moich koleżanek wzięło ślub, bo dziecko w drodze, bo rodzice namówili, bo przecież tak nie wypada bez ślubu. No chyba nie o to w tym wszystkim chodzi. Tak jak piszesz, do małżeństwa trzeba dojrzeć, być świadomym swoich uczuć i mieć pewność, że to nie jest żaden chwilowy kaprys. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że miłość można znaleźć wyłącznie w książkach i filmach. Tyle osób się rozchodzi, tyle nieudanych związków. Lubię jednak wierzyć, że prawdziwa miłość istnieje, że gdzieś tam jest ta druga połówka, bo w końcu od czego są marzenia ;)

Iva pisze...

Dotta, świat zwariował, ludzie pędzą za pieniądzem. Młodzi często biorąc ślub nie zastanawiają się czy to faktycznie prawdziwa miłość, czy wytrzyma próby czasu, czy do siebie pasujemy...i wiele jeszcze podobnych pytań dylematów mogłabym przytoczyć. A potem jest różnie.
I powiem jedno, jeśli nie ma dziecka, to niech się dzieje co chce, sami sobie winni, niech cierpią, stało się, przykre, trudno. Ale gdy w grę wchodzi dziecko, no to niestety należałoby się poważnie zastanowić. Mam kuzyna po rozwodzie, dwójka dzieci. I co, choć oboje ich kochają, nie pozwalają odczuć, że coś nie tak, to dzieci mimo wszystko to bardzo rozumieją.I cierpią...
Uważam, że nie powinno być rozwodu, kiedy para posiada już dzieci!!

Nadwrażliwiec pisze...

Akurat jedna z bliskich mi osób pracuje w miejscu, gdzie ma non stop do czynienia z rozwodami. I to w 9 przypadkach na 10 u młodych osób i to nie dlatego, że w małżeństwie były patologie typu alkohol czy przemoc. Według niej wielu młodych ucieka, dosłownie ucieka od rodziców i próbuje ułożyć sobie życie z drugą połówką. Tyle że z tą drugą połówką nie łączy ich prawdziwa miłość, tylko seks. A seks nigdy nie jest dobrym spoiwem, bo to coś fizycznego. Skoro łączy ich tylko albo przede wszystkim seks, to nie problem, żeby np. szybko kogoś zdradzić, tym bardziej, że tak młodymi osobami w wieku 18-20 lat rządzą jeszcze hormony. No i dodajmy do tego małżeństwa zawarte pod wpływem presji rodziców albo społecznej, a tego pełno jest zwłaszcza w małych miejscowościach... Także dużo o tym mogę powiedzieć właśnie z doświadczenia tej bliskiej mi osoby.
Pomijam już fakt, że w ostatnich latach bardzo spadł poziom moralny polskiego społeczeństwa...
Pozdrawiam :)

Unknown pisze...

Binolu, pomimo wszystkiego warto wierzyć, że na swojej drodze spotkamy nam pisaną osobę ;) Fakt, czasem zdaje się, że prawdziwą miłość odnaleźć możemy tylko w literaturze i filmach. W prawdziwym życiu również, tylko musimy pamiętać, że ona nie jest taka idealna i słodka, jak to często książki przedstawiają. Budują ją zarówno piękne chwile i te bolesne.

Unknown pisze...

Ivo czasem pozostanie we wspólnocie małżeństwa ze względu na posiadane dzieci nie jest takie dobre. Fakt, dzieci cierpią i to bardzo, gdy ukochani i najbliżsi im ludzie decydują się na rozstanie. Cały świat im się wali. Ale czasami lepiej, jak dzieci nie doświadczają na co dzień kłótni, złowrogich spojrzeń, być może szarpaniny swoich rodziców. Myślę, że są sytuacje, gdy lepiej aby rodzice się rozstali, niż by dzieci dorastały w obojętnej, złej atmosferze domu rodzinnego.
Usilne utrzymywanie fikcyjnego małżeństwa ze względu na dzieci nie zawsze ma rację bytu.

Unknown pisze...

Zim, właśnie takie podejście do bycia razem miałam na myśli pisząc ten post.
Dziś to nie patologie są główną przyczyną rozwodów, a przede wszystkim niedojrzałość do bycia razem. Łatwiej spakować walizki i uciec. Niektórzy przez całe swoje życie uciekają przed odpowiedzialnością, przed życiem.
Często też problemem jest nie uporządkowanie przeszłości i nie odcięcie pępowiny rodzicielskiej.

Myśli Nieoswojone pisze...

Dokładnie, zgadzam się z postem.
Nie wiem, czy w dzisiejszym świecie panuje jakaś chora moda na rozwody? Poprzednie pokolenie kiedy łączyły się węzłem małżeńskim wytrzymywali w nim aż do śmierci a teraz?
To samo ze związkami. Co chwilę nowy facet/kobieta, nagle kończą się zapewnienia o jakże wielkiej miłości. A najlepiej ogłaszać to jeszcze na facebook'u.
"Jak nie ten to następny"?. Czy nie warto znależć prawdziwą miłosć i trwać w niej? Ludzie są za wygodni, myślą, że miłość jest piękna i lekka jak w filmach a życie to całkowicie inaczej weryfikuje.

Prześlij komentarz

Złamana przysięga

Jestem przerażona. Czym dokładnie? Tym, co dzieje się wokół mnie, co coraz częściej dotyczy mojego środowiska, moich znajomych.
Złamane serce, złamana miłość, złamana przysięga małżeńska. 
Zewsząd dochodzą mnie wieści, że kolejna para z długim stażem się rozstała, że kolejne paroletnie małżeństwo przeżywa kryzys, mało - jest na drodze do rozwodu. A ja zadaję sobie pytanie: Co takiego się dzieje, że w dzisiejszych czasach wśród młodych ludzi taka moda na śluby, a z nimi i na szybkie rozwody? Co się takiego dzieje, że taka wielka miłość, która połączyła dwie połówki różnych ludzi, tak szybko wygasa? Jeszcze wczoraj mówili sobie: "Kocham Cię", a dzisiaj w ich oczach widać nienawiść, albo co gorsza obojętność. Jeszcze tak niedawno wypowiadali tekst przysięgi małżeńskiej, a dziś nie pamiętają już jej słów i nie ma ona dla nich znaczenia.

Ja oczywiście daleko jestem od osądów. Każdy podejmuje decyzję za siebie, każdy inaczej podchodzi do życia, do rozwiązywania jego problemów. I każdego takie prawo.
Mnie się niestety wydaje, że pewna część (może większość) dzisiejszych młodych ludzi żyje "lajtowo". Do większości spraw, a tym samym do miłości podchodzi na luzie. Często słyszałam: "Co się przejmujesz, jak nie ten, to znajdzie się następny". Czyżby? A co skakanie z kwiatka na kwiatek ma wspólnego z prawdziwym uczuciem? Czy prawdziwą miłością można nazwać to, że dziś mówię wzniosłe "kocham" osobie z którą na razie jest mi dobrze, a za miesiąc, parę lat to samo powiem innej? Czy to ma sens?

Mniej problemu, gdy żyjemy sobie z dnia na dzień w wolnym związku. Zawsze można się przecież rozstać. Bez problemu, bez łez, bez sentymentu. To takie modne życie "na próbę". Czasem ta próba trwa kilkanaście lat. Nieważne. Ważne, że mamy drogę otwartą do odwrotu. Przecież różnie się dzieje. Mogą zdarzyć się kłótnie, nieporozumienia, odmienne zdania, on/ona się zmienia, nie jest już taki jaki był/była na początku, w końcu nasze gorące uczucie wygasło, zrobiło się nudno, nadeszła zwykła szara codzienność, a my potrzebujemy odmiany, czegoś nowego.. itp. 
Gdy w związku zaczyna dziać się coś niedobrego, często młodzi ludzie uciekają. Uciekają przed problemami, które ich dotyczą, nie potrafią, a może nie chcą ze sobą rozmawiać, próbować naprawić to, co złe, nie chcą zawalczyć o siebie. O swoją miłość. Odejść jest łatwiej, po co się starać, walczyć. Po co? Przecież to wymaga wysiłku obu stron, to wymaga czasu, a my go nie chcemy na tą szarpaninę tracić. 

To dlaczego tak wielu jeszcze nie straciło wiary w sens małżeństwa? Może moda na ślub, na białą suknię, bo już najwyższy czas, bo co ludzie, sąsiadki powiedzą, bo inni, to ja też...
Tylko czy stając przed ołtarzem i wypowiadając słowa przysięgi małżeńskiej mamy świadomość czym naprawdę jest sakrament małżeństwa? No właśnie sakrament. To nie tylko zbędny papierek, a wielu młodych tak o małżeństwie mówi. Małżeństwo to odpowiedzialność za siebie i za drugiego człowieka.  To nie tylko papierek, który będziemy mogli  potargać i  unieważnić, gdy pojawią się problemy, gdy miłość wygaśnie...
Myślę, że ten kto nie zdaje sobie sprawy, czym naprawdę jest sakrament małżeństwa nie powinien go zawierać. To nie chwilowe przedstawienie odegrane przed setką ludzi. To życie. Na dobre i na złe. Bez odwrotu. Trzeba do niego dojrzeć. Trzeba być pewnym tej drugiej osoby, ale przede wszystkim siebie.

Ja wiem, że wielu zarzuci mi wiele. I może nie raz usłyszę słowa: "A co ty tam wiesz? Mąż cię nie bije, nie pije...". To fakt. Często się mówi, że po ślubie się zmienił. Na pewno? A może jeszcze przed sakramentalnym "tak" przymknęłam oko, na to, że mnie uderzył, popchnął, podniósł na mnie głos? A ja wytłumaczyłam sobie, że przecież go zdenerwowałam, miał powód, z resztą to był tylko raz, a potem i tak przeprosił i obiecał, że to się już więcej nie powtórzy. Tak? A może na imprezie zauważyłam, że nie stroni od kieliszka i nie zna umiaru, albo codziennie wieczorem popija sobie kilka piw? A ja sobie tłumaczyłam, przecież należy mu się, wraca taki zmęczony z pracy, od jednego, kilku piw się nie uzależni. Czyżby? Kłamstwa, brak zaufania, tajemnice. Egoizm, brak wrażliwości i empatii. I tak dalej i tak dalej. Ale ja tutaj też nie piszę o tym, że nie warto uciec od męża tyrana. Bo warto. Ale to odrębny temat.

Bolączką dzisiejszych czasów jest tempo życia. Nie staramy się poznać naprawdę siebie nawzajem. Często młodzi skupiają się na poznaniu swego ciała, a nie duszy. To nie wróży nic dobrego. Często prawdziwa miłość mylona jest z pożądaniem, fascynacją. Takie związki nie mają szans na przetrwanie.
Problemem jest również brak czasu. Ciągła gonitwa za sukcesami, pasjami, marzeniami. Wieczorem po dniu pełnym wyzwań nie mamy już czasu i sił, by osiąść, porozmawiać, być ze sobą. Marzymy o chwili spokoju, śnie. A bycie razem wymaga przecież dużego wysiłku i zapominaniu o sobie.
I oczywiście ta ucieczka przed problemami. Nie potrafimy o siebie walczyć. Poddajemy się. Wolimy zerwać coś, co bardzo długo budowaliśmy, niż próbować po przestoju budować dalej. Nie mamy na to sił ani chęci. A przecież kochamy się. Czy chociaż dlatego nie warto?

Ja również żyję w małżeństwie. Nie z przymusu, ze świadomego wyboru. Z miłości.
Stając przed Bogiem i ludźmi i wypowiadając słowa przysięgi nie mówiłam ich "na niby". Nie były dla mnie słowami pustymi. Wiedziałam wtedy i wiem teraz, że te słowa zobowiązują. Na całe życie. Do końca. 
I niech nikt nie zarzuca mi: "Bo trafiłaś na tego odpowiedniego, bo ci się poszczęściło". No tak. Ale to wszystko nie przyszło ot tak sobie. Musiałam zawalczyć o tę miłość. Nie było łatwo. Lecz wtedy wiedziałam, że warto i że to jest to, choć wielu w to wątpiło i doradzało mi, bym odpuściła. Dobrze, że nie słuchałam tamtych wielu, ale własnego serca. 

Nie przeczę, jak w każdym małżeństwie są gorsze chwile. To normalne. Przecież jesteśmy tylko ludźmi, z masą słabości. 
Ale wiem też, że te gorsze chwile mijają i  nastają te cudowne.
I dla nich warto żyć. Warto walczyć. Nie poddawać się. Miłość, szczególnie tą małżeńską trzeba codziennie pielęgnować, troszczyć się o nią. Nie można spocząć na lurach i o tym zapominać - wtedy choruje i umiera.
Jeśli nie ze względu na tą przysięgę, to ze względu na drugą osobę.

7 komentarzy:

  1. Jak to śpiewa mój ulubiony zespół „miłość się skorumpowała…” i te słowa są bliskie prawdy. Kilka moich koleżanek wzięło ślub, bo dziecko w drodze, bo rodzice namówili, bo przecież tak nie wypada bez ślubu. No chyba nie o to w tym wszystkim chodzi. Tak jak piszesz, do małżeństwa trzeba dojrzeć, być świadomym swoich uczuć i mieć pewność, że to nie jest żaden chwilowy kaprys. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że miłość można znaleźć wyłącznie w książkach i filmach. Tyle osób się rozchodzi, tyle nieudanych związków. Lubię jednak wierzyć, że prawdziwa miłość istnieje, że gdzieś tam jest ta druga połówka, bo w końcu od czego są marzenia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Binolu, pomimo wszystkiego warto wierzyć, że na swojej drodze spotkamy nam pisaną osobę ;) Fakt, czasem zdaje się, że prawdziwą miłość odnaleźć możemy tylko w literaturze i filmach. W prawdziwym życiu również, tylko musimy pamiętać, że ona nie jest taka idealna i słodka, jak to często książki przedstawiają. Budują ją zarówno piękne chwile i te bolesne.

      Usuń
  2. Dotta, świat zwariował, ludzie pędzą za pieniądzem. Młodzi często biorąc ślub nie zastanawiają się czy to faktycznie prawdziwa miłość, czy wytrzyma próby czasu, czy do siebie pasujemy...i wiele jeszcze podobnych pytań dylematów mogłabym przytoczyć. A potem jest różnie.
    I powiem jedno, jeśli nie ma dziecka, to niech się dzieje co chce, sami sobie winni, niech cierpią, stało się, przykre, trudno. Ale gdy w grę wchodzi dziecko, no to niestety należałoby się poważnie zastanowić. Mam kuzyna po rozwodzie, dwójka dzieci. I co, choć oboje ich kochają, nie pozwalają odczuć, że coś nie tak, to dzieci mimo wszystko to bardzo rozumieją.I cierpią...
    Uważam, że nie powinno być rozwodu, kiedy para posiada już dzieci!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ivo czasem pozostanie we wspólnocie małżeństwa ze względu na posiadane dzieci nie jest takie dobre. Fakt, dzieci cierpią i to bardzo, gdy ukochani i najbliżsi im ludzie decydują się na rozstanie. Cały świat im się wali. Ale czasami lepiej, jak dzieci nie doświadczają na co dzień kłótni, złowrogich spojrzeń, być może szarpaniny swoich rodziców. Myślę, że są sytuacje, gdy lepiej aby rodzice się rozstali, niż by dzieci dorastały w obojętnej, złej atmosferze domu rodzinnego.
      Usilne utrzymywanie fikcyjnego małżeństwa ze względu na dzieci nie zawsze ma rację bytu.

      Usuń
  3. Akurat jedna z bliskich mi osób pracuje w miejscu, gdzie ma non stop do czynienia z rozwodami. I to w 9 przypadkach na 10 u młodych osób i to nie dlatego, że w małżeństwie były patologie typu alkohol czy przemoc. Według niej wielu młodych ucieka, dosłownie ucieka od rodziców i próbuje ułożyć sobie życie z drugą połówką. Tyle że z tą drugą połówką nie łączy ich prawdziwa miłość, tylko seks. A seks nigdy nie jest dobrym spoiwem, bo to coś fizycznego. Skoro łączy ich tylko albo przede wszystkim seks, to nie problem, żeby np. szybko kogoś zdradzić, tym bardziej, że tak młodymi osobami w wieku 18-20 lat rządzą jeszcze hormony. No i dodajmy do tego małżeństwa zawarte pod wpływem presji rodziców albo społecznej, a tego pełno jest zwłaszcza w małych miejscowościach... Także dużo o tym mogę powiedzieć właśnie z doświadczenia tej bliskiej mi osoby.
    Pomijam już fakt, że w ostatnich latach bardzo spadł poziom moralny polskiego społeczeństwa...
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zim, właśnie takie podejście do bycia razem miałam na myśli pisząc ten post.
      Dziś to nie patologie są główną przyczyną rozwodów, a przede wszystkim niedojrzałość do bycia razem. Łatwiej spakować walizki i uciec. Niektórzy przez całe swoje życie uciekają przed odpowiedzialnością, przed życiem.
      Często też problemem jest nie uporządkowanie przeszłości i nie odcięcie pępowiny rodzicielskiej.

      Usuń
  4. Dokładnie, zgadzam się z postem.
    Nie wiem, czy w dzisiejszym świecie panuje jakaś chora moda na rozwody? Poprzednie pokolenie kiedy łączyły się węzłem małżeńskim wytrzymywali w nim aż do śmierci a teraz?
    To samo ze związkami. Co chwilę nowy facet/kobieta, nagle kończą się zapewnienia o jakże wielkiej miłości. A najlepiej ogłaszać to jeszcze na facebook'u.
    "Jak nie ten to następny"?. Czy nie warto znależć prawdziwą miłosć i trwać w niej? Ludzie są za wygodni, myślą, że miłość jest piękna i lekka jak w filmach a życie to całkowicie inaczej weryfikuje.

    OdpowiedzUsuń