2 lutego 2013

Rodzina i nasze korzenie

Od dawien dawna jestem miłośniczką dobrej książki. Codziennie wieczorem, gdy zmęczenie nie daje za bardzo o sobie znać i wszystkie sprawy dnia już za mną, przygotowana do pokrzepiającego snu - nie mogę sobie odmówić tej przyjemności wzięcia do rąk pachnącej drukiem powieści.. i zaczytania się. Choćby na parę chwil.

W przerwach pomiędzy jedną pozycją a drugą sięgam po czasopisma. Tam zazwyczaj zaczytuję się w historiach innych ludzi. Często są to historie smutne, pełne bólu.. ale też łez szczęścia.

Ostatnio właśnie przeczytałam pewną historię starszej kobiety. Na stronach znanego pisadła wspomina i opowiada swoje życie. Trudne. Dzieciństwo spędzone w biedzie, ale z poczuciem bezpieczeństwa i miłości. Spokojne do czasów wojny, gdy jako nastolatka zostaje zmuszona do ciężkiej pracy w lagrach okupowanego kraju z dala od rodziny. Praca ciężka od świtu do nocy. Warunki nieludzkie, brak jedzenia, ciągły głód i zimno. Towarzyszący codziennie lęk o swoje zdrowie, życie. Trzy razy cudem unika śmierci. Po kilku latach w czasie wędrówki na śmierć, wykorzystując zamieszanie, ucieka. Dzięki determinacji i niemałemu sprytowi wraca do rodzinnej wsi. Nie wie, że te ziemie nie należą już do Polski.
Na miejscu zastaje pusty dom. Rodzina zniknęła, a ona nie wie co się z nimi stało i gdzie przebywają, czy jeszcze żyją. W jej sercu gości ogromna pustka. Smutek, żal i ogromna tęsknota za matką, ojcem i siostrą.
Po kolejnych latach życie zmienia się na lepsze. Poznaje swoją miłość życia, wychodzi za mąż, rodzi i wychowuje czwórkę dzieci. Żyje szczęśliwie.
Jednak ona nie zapomina o przeszłości. O swoich korzeniach. Cały czas nosi w swoim sercu tęsknotę za najbliższymi. Swój smutek ukrywa przed dziećmi, tylko mąż wie, jak bardzo cierpi.
Majowy poranek przynosi nadzieję. Mąż przeglądając pewien tygodnik natrafia na anons. Notatka napisana zwięźle, to prośba pewnej kobiety o pomoc w odnalezieniu córki wywiezionej do lagrów. To matka bohaterki. Potem historia toczy się szybko. Kontakt z redakcją pozwala na spotkanie po latach. Latach rozłąki i bólu.

Przyznaję, że czytając tą historię ryczałam jak bóbr ;) Chyba nie dla mnie takie zwierzenia. Mam wrażenie, że im jestem coraz starsza, tym bardziej doceniam fakt posiadania rodziny. Przez duże R.
Czasem jak czytam takie historie życiem pisane, to mam wrażenie, że to się nie mogło stać. A jednak.
Żyjemy w czasach pokoju i dobrobytu. Tak naprawdę nigdy nie zrozumiemy, co znaczy żyć w czasach wojny i okupacji. Co znaczy codziennie budzić się z przeogromnym lękiem. Kładąc się spać nie zastanawiać się nad tym, czy dożyjemy jutra.

Ale w tej historii tym, co mnie najbardziej dotknęło to więź rodzinna. To ogromne poczucie przynależności do danej grupy. To ogromna potrzeba posiadania własnych korzeni. Ogromna determinacja w poszukiwaniu utraconej rodziny. Bohaterka mając już własną rodzinę czuła się ogromnie samotna i opuszczona. Czuła się, jak drzewo wyrwane w raz z korzeniami. Bez przeszłości.

A mnie nachodzą refleksje. Mam niestety świadomość tego, że w dzisiejszych czasach jakoś tak zacierają się granice naszej przynależności do rodziny. Nie doceniamy czym jest rodzina. Nie doceniamy tego, że mamy korzenie i znamy przeszłość swoją i swoich przodków. Wiemy, jak kształtowała się historia naszej rodziny i wiemy, jaką rolę my w niej pełnimy. Tak do końca nie zdajemy sobie sprawy z tego, że to ogromne szczęście żyć na co dzień w rodzinie, nie lękać się o to, że zostaniemy siłą rozdzieleni, wyrwani z niej w raz z korzeniami. 
Ja sobie tego nie wyobrażam!

Rodzina to fundament mojego i Twojego życia. Codziennie staram się pielęgnować jej historię. Walczę z burzami, które nad nią niejednokrotnie się kotłują. Złoszczę się na nią, mam jej dość, ale pomimo to zawsze do niej wracam. To jakaś nieopisana i tajemna siła. Nie mogę ot tak po prostu z nią walczyć i tym samym z rodziny zrezygnować i się jej wyrzec. 
Mam świadomość tego, że nawet gdybym to zrobiła, to o moich korzeniach będą pamiętać geny, które w sobie noszę. Tak naprawdę tej więzi krwi nie da się pokonać. Ona będzie w nas zawsze. Codzienność, nasze zachowania i wybory będą nam o tym przypominać.  Ale to chyba dobrze?!

2 komentarze:

Myśli Nieoswojone pisze...

Trafiłaś z postem bo ostatnio bardzo dużo myślę o moich więziach z rodziną. Przygotowuję nawet pewien post na ten temat, ale nie wiem kiedy znajdę trochę czasu żeby go dopracować i wkleić.
Niezwykła historia, pewnie też bym się wzruszyła. Dobrze, że tak kobieta miała możliwość spotkania się z matką, najukochańszą i najwspanialszą osobą na świecie.
Też mnie wzięło na takie refleksje, zwłaszcza, że byłam dziś na pogrzebie dziadka...

Unknown pisze...

Tak, najczęściej uświadamiamy sobie, że nam kogoś brakuję, gdy nie ma go już wśród nas...
Pozdrawiam ciepło :)

Prześlij komentarz

Rodzina i nasze korzenie

Od dawien dawna jestem miłośniczką dobrej książki. Codziennie wieczorem, gdy zmęczenie nie daje za bardzo o sobie znać i wszystkie sprawy dnia już za mną, przygotowana do pokrzepiającego snu - nie mogę sobie odmówić tej przyjemności wzięcia do rąk pachnącej drukiem powieści.. i zaczytania się. Choćby na parę chwil.

W przerwach pomiędzy jedną pozycją a drugą sięgam po czasopisma. Tam zazwyczaj zaczytuję się w historiach innych ludzi. Często są to historie smutne, pełne bólu.. ale też łez szczęścia.

Ostatnio właśnie przeczytałam pewną historię starszej kobiety. Na stronach znanego pisadła wspomina i opowiada swoje życie. Trudne. Dzieciństwo spędzone w biedzie, ale z poczuciem bezpieczeństwa i miłości. Spokojne do czasów wojny, gdy jako nastolatka zostaje zmuszona do ciężkiej pracy w lagrach okupowanego kraju z dala od rodziny. Praca ciężka od świtu do nocy. Warunki nieludzkie, brak jedzenia, ciągły głód i zimno. Towarzyszący codziennie lęk o swoje zdrowie, życie. Trzy razy cudem unika śmierci. Po kilku latach w czasie wędrówki na śmierć, wykorzystując zamieszanie, ucieka. Dzięki determinacji i niemałemu sprytowi wraca do rodzinnej wsi. Nie wie, że te ziemie nie należą już do Polski.
Na miejscu zastaje pusty dom. Rodzina zniknęła, a ona nie wie co się z nimi stało i gdzie przebywają, czy jeszcze żyją. W jej sercu gości ogromna pustka. Smutek, żal i ogromna tęsknota za matką, ojcem i siostrą.
Po kolejnych latach życie zmienia się na lepsze. Poznaje swoją miłość życia, wychodzi za mąż, rodzi i wychowuje czwórkę dzieci. Żyje szczęśliwie.
Jednak ona nie zapomina o przeszłości. O swoich korzeniach. Cały czas nosi w swoim sercu tęsknotę za najbliższymi. Swój smutek ukrywa przed dziećmi, tylko mąż wie, jak bardzo cierpi.
Majowy poranek przynosi nadzieję. Mąż przeglądając pewien tygodnik natrafia na anons. Notatka napisana zwięźle, to prośba pewnej kobiety o pomoc w odnalezieniu córki wywiezionej do lagrów. To matka bohaterki. Potem historia toczy się szybko. Kontakt z redakcją pozwala na spotkanie po latach. Latach rozłąki i bólu.

Przyznaję, że czytając tą historię ryczałam jak bóbr ;) Chyba nie dla mnie takie zwierzenia. Mam wrażenie, że im jestem coraz starsza, tym bardziej doceniam fakt posiadania rodziny. Przez duże R.
Czasem jak czytam takie historie życiem pisane, to mam wrażenie, że to się nie mogło stać. A jednak.
Żyjemy w czasach pokoju i dobrobytu. Tak naprawdę nigdy nie zrozumiemy, co znaczy żyć w czasach wojny i okupacji. Co znaczy codziennie budzić się z przeogromnym lękiem. Kładąc się spać nie zastanawiać się nad tym, czy dożyjemy jutra.

Ale w tej historii tym, co mnie najbardziej dotknęło to więź rodzinna. To ogromne poczucie przynależności do danej grupy. To ogromna potrzeba posiadania własnych korzeni. Ogromna determinacja w poszukiwaniu utraconej rodziny. Bohaterka mając już własną rodzinę czuła się ogromnie samotna i opuszczona. Czuła się, jak drzewo wyrwane w raz z korzeniami. Bez przeszłości.

A mnie nachodzą refleksje. Mam niestety świadomość tego, że w dzisiejszych czasach jakoś tak zacierają się granice naszej przynależności do rodziny. Nie doceniamy czym jest rodzina. Nie doceniamy tego, że mamy korzenie i znamy przeszłość swoją i swoich przodków. Wiemy, jak kształtowała się historia naszej rodziny i wiemy, jaką rolę my w niej pełnimy. Tak do końca nie zdajemy sobie sprawy z tego, że to ogromne szczęście żyć na co dzień w rodzinie, nie lękać się o to, że zostaniemy siłą rozdzieleni, wyrwani z niej w raz z korzeniami. 
Ja sobie tego nie wyobrażam!

Rodzina to fundament mojego i Twojego życia. Codziennie staram się pielęgnować jej historię. Walczę z burzami, które nad nią niejednokrotnie się kotłują. Złoszczę się na nią, mam jej dość, ale pomimo to zawsze do niej wracam. To jakaś nieopisana i tajemna siła. Nie mogę ot tak po prostu z nią walczyć i tym samym z rodziny zrezygnować i się jej wyrzec. 
Mam świadomość tego, że nawet gdybym to zrobiła, to o moich korzeniach będą pamiętać geny, które w sobie noszę. Tak naprawdę tej więzi krwi nie da się pokonać. Ona będzie w nas zawsze. Codzienność, nasze zachowania i wybory będą nam o tym przypominać.  Ale to chyba dobrze?!

2 komentarze:

  1. Trafiłaś z postem bo ostatnio bardzo dużo myślę o moich więziach z rodziną. Przygotowuję nawet pewien post na ten temat, ale nie wiem kiedy znajdę trochę czasu żeby go dopracować i wkleić.
    Niezwykła historia, pewnie też bym się wzruszyła. Dobrze, że tak kobieta miała możliwość spotkania się z matką, najukochańszą i najwspanialszą osobą na świecie.
    Też mnie wzięło na takie refleksje, zwłaszcza, że byłam dziś na pogrzebie dziadka...

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, najczęściej uświadamiamy sobie, że nam kogoś brakuję, gdy nie ma go już wśród nas...
    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń