Nie lubię ostatnio komputerów i tym podobnie. A to dlaczego? Prawda wyjdzie zapewne kilkanaście linijek niżej... Tymczasem pisząc, że nie lubię ów w/w, sama przed sobą się tłumaczę, dlaczego tak długo tutaj nie zaglądałam i nie dawałam znaku życia ;)
Jak wcześniej wspominałam czekały mnie zmiany. I to niemałe. Jeszcze wtedy tak do końca nie wiedziałam na 100%, czy one na pewno nadejdą, a tu się okazało, że nadeszły i to zdecydowanie za szybko.
Zaskoczył mnie nagły zwrot zdarzeń.
Ale od początku. Po urodzeniu dziecka postanowiłam, że zostanę przy nim rok. Wiem, że była to słuszna decyzja. Widzieć jak synek z bezradnego noworodka, przemienia się w coraz więcej umiejącego niemowlaczka, a potem dziecka, to doświadczenie bezcenne. Te chwile wspólnie spędzone, kiedy rodziła i umacniała się nasza niezwykła więź, to coś pięknego i nie dającego się z niczym porównać, a świadomość tego, że kiedyś mój mały synek już nie będzie taką kochaną "przylepą", była tylko potwierdzeniem tego, że ten pierwszy rok życia dziecka jest takim niezwykłym momentem mojego życia, że nie chcę go "przeoczyć", a tym samym skazywać się na jego brak...
Rok szybo minął, a ja pełna energii mama zapragnęłam czegoś innego. Pewnej odmiany. W mojej głowie coraz częściej pojawiała się myśl o powrocie do pracy. I mając negatywne doświadczenia w tej dziedzinie zaczęłam walczyć o ten trudny powrót na rynek pracy. Nie było łatwo i wiele rozczarowań było moim udziałem.. ale w końcu się udało. Tak oto pracuję sobie od lutego w pewnej Fundacji, praca bardzo mi się podoba, a jej charakter inspiruje do rozwoju i do pracy nad sobą. Minusem, praca także przy komputerze, także po powrocie do domu, mam go serdecznie dość... ;)
Powrót do pracy nie był trudny (w sensie emocjonalnym), ale zostawienie dziecka w rękach opiekunki to już zupełnie inna historia. Może się wydawać, że dla kobiety, która wraca do pacy po urodzeniu dziecka, której nie wystarcza rola matki, żony, ale też pragnie realizować się w życiu zawodowym, zostawienie dziecka nie jest problemem. Ale to mit. Chyba tylko niewiele mam, nastawionych bardziej na własną karierę jest łatwo taki krok uczynić.
Mnie było bardzo ciężko. Wystarczyła sama myśl, że na te długie godziny zostawiam swoją kruszynkę pod opieką chcąc nie chcąc obcej osoby, wpadałam w ogromny smutek, a oczy ciągle pełne łez.
Towarzyszyły mi przeróżne emocje.
Radość, że czeka mnie nowa praca i tym samym nowe wyzwanie.
Smutek i żal, że już nie będę spędzać tyle czasu z moim synkiem.
Lęk przed tym, jak poradzi sobie moje dziecko, czy się przyzwyczai do nowej osoby, czy nie będzie miało do mnie żalu, że je opuszczam na tak długo, czy ta rozłąka nie odbije się na jego zdrowiu i rozwoju emocjonalnym.. itp, itd.
Do powyższych emocji dochodziło poczucie winy, podsycane przez pewne osoby. To po słowach wypowiadanych przez nie, często zadawałam sobie to pytanie, czy dobrze robię? Czy nie jest tak, że myślę tylko o sobie? Zamiast być dalej przy dziecku, wspierać je w rozwoju, ja idę do pracy. Czy jestem dobrą matką? Taki totalny mętlik. Wydawałoby się nie do ogarnięcia...
Zostać z dzieckiem, czy wrócić do pracy? To ogromny dylemat niejednej matki. Bardzo trudny wybór. Chyba nie ma idealnego rozwiązania i jednej słusznej recepty. Ja wiem, że postąpiłam słusznie. Dobrze dla mnie samej i dla dziecka. Chcę rozwijać się zawodowo i wiem, że gdybym nie miała takiej możliwości, nie czułabym się spełniona i szczęśliwa. A dziecko przecież potrzebuje szczęśliwej matki :)
Teraz po paru tygodniach utwierdzam się w mojej decyzji. Widzę, że synek jest radosny jak dawniej i wiem, że ten mój powrót do życia zawodowego i jemu służy. Cudowna opiekunka poświęca mu każdą chwilę, doświadcza różnorodności innych ludzi, uczy się samodzielności i zaradności. Jest spokojny i ma poczucie bezpieczeństwa, bo wie, że wrócę. A jak wrócę, to będę tylko jego. To, że rodzic pracuje nie znaczy, że zaniedbuje dziecko!
A jak wyglądał pierwszy dzień mojej nieobecności i rozłąka? Do dziś nie mogę wyjść z podziwu, jakim mądrym dzieckiem może być 14-miesięczny człowieczek. Na pożegnanie przytulił się do mnie mocno, pomachał mi raczką i powiedział słodko "papa"... Potem cały dzień brykał, śmiał się, cudnie bawił... i tak jest do dziś :) Na co były te moje obawy i lęki? Nie wiem :) Gdzieś czytałam, że tak naprawdę to mamy gorzej znoszą rozłąkę i bardziej się tym wszystkim przejmują niż ich dzieci. I coś w tym jest.
Czy w całej tej sytuacji coś straciłam? Chyba nie.
Zyskałam coś jeszcze. Chwila, gdy wracam do domu, a moje dziecko biegnie do mnie z wielką radością, by mnie powitać i rzucić mi się w ramiona... Bezcenne... ;)