31 grudnia 2012

Przy lampce szampana...

Gdzieś tam w tle tętniącego życiem domu słychać rytmiczne tykanie zegara. Stary zegar kołysząc zalotnie swym sercem powoli odmierza czas. Upływający czas i zbliżający nas do tej magicznej godziny zero.
Już niedługo pożegnamy, być może z ulgą Stary Rok, a z nadzieją powitamy Nowy.


Wielu z nas u progu kończącego się roku, podsumowuje swoje dokonania, analizuje to, co go spotkało i czym zaskoczył go lub obdarował mijający rok, ale też zapisuje noworoczne postanowienia. W myślach powtarza sobie, co chciałbym zrobić, czego dokonać.
I ja w ostatnich dniach zatrzymałam się na chwilę i wsłuchałam w galopujące myśli. Nie tyle wsłuchałam, co starałam się je ogarnąć i nadać im właściwy kierunek. Nie wiem, czy mi się udało.

Przede wszystkim przypominałam sobie, co dobrego w mijanym roku mnie spotkało. Tak intensywnie myślałam i przyznaję szczerze, że wiele tego chyba nie było. Był to spokojny rok, bez wielkich fajerwerków, bez większych rewolucji i zmian. Były za to bardzo piękne i wzruszające chwile, jak np. chrzest mojego synka i jego pierwsze urodziny. Cała ta magia dotycząca jego zmian i rozwoju od niezdarnego niemowlaczka do wszędobylskiego radosnego małego dziecka. Tak patrzyłam co dzień na niego i widziałam (i widzę), jak się zmieniał, jak codziennie zdobywał swój mały Mont Everest, jak z uporem i niegasnącą cierpliwością uczył się nowych rzeczy, jak dzielnie znosił gorsze chwile, dni choroby, jak walczył... Tych chwil i dni z nim spędzonych nie zastąpi mi nic. Właściwie mogłabym tu rzec, że każdy rok mijanego roku, był dla mnie cudem. Był. Dzięki niemu. Dzięki mojej cudownej rodzinie.

Piękne chwile, to także cudowne, spokojne rodzinne wakacje w umajonej kwiatami wsi. Święta te wiosenne i te zimowe spędzone z najbliższymi. Każdy mój mały sukces, coś dobrego zrobionego dla innych, niesiona pomoc, pociecha. Każda niespodzianka otrzymana od drugiej osoby, dar rozmowy, uśmiechu i obecności. I każda chwila ciszy i samotności. Chwile dla siebie przy aromatycznej kawie i interesującej lekturze. 
Nie są to wyszukane chwile czy niezwykłe dni, ale dla mnie tak bardzo cenne i tak ważne. To właśnie one były sensem całego tego roku.
Były chwile także i te gorsze. Smutne, odbierające pewność siebie i nadzieję. Nadzieję na powrót do pracy, na bycie potrzebnym, tam w społeczeństwie. Było także pogorszenie stanu zdrowia. I utracona nadzieja, na jego poprawę. Były także chwile słabości i złości na samego siebie, że nic się nie udaje, że tak mało w sobie determinacji i odwagi mam. Że tak łatwo się poddaję, że nie wierzę, że nie ufam.

To wszystko było wpisane w te dni, miesiące starego roku. I wiem, że tak miało właśnie być. Nie żałuję żadnej chwili, żadnego przeżycia, bo wszystko to wpłynęło na mnie, na moją osobowość. Każdy dzień mnie czegoś nauczył, coś mi uświadomił. I to również było cenne. 

Dziś w ten sylwestrowy wieczór porządkuję pewne sprawy. Nie chcę wracać do tego, co już za mną. Nie chcę analizować. Nie chcę się narzucać tym, którzy milczą od dłuższego czasu. Zamykam pewien rozdział życia. I myślę, że tak będzie dla mnie lepiej.

Dzisiaj także zastanawiam się, co przyniesie mi ten nowy rok. Czym mnie zaskoczy. Mam nadzieję, że czymś pięknym i pozytywnym. Na razie nie wiem czym i niech tak pozostanie.
Nie mam postanowień, być może tylko cele. Takie dwa szczególne. Ale, czy uda mi się je zrealizować i osiągnąć? Choćby po części? Tego nie wiem. Zapewne ten nowy 2013 rok przyniesie mi na to pytanie odpowiedź. Taką, jaka jest mi pisana.

Ja tylko w sercu mogę mieć nadzieję, że to o czym tak usilnie marzę i o co tak mocno walczę w końcu się spełni i tym samym wypełni tą brakującą cząstkę życia :) 

Wam wszystkim, Kochani Czytelnicy życzę, aby ten nowy rok przyniósł Wam spełnienie w tej sferze życia, która nie jest do końca taka, jakbyście chcieli, by była :)

23 grudnia 2012

Cud Narodzin

Magiczny czas przed nami. Jak zapewne w wielu domach, tak i w moim od kilku dni trwa przedświąteczna krzątanina. Wszyscy zaangażowani w prace mniej przyjemne, jak sprzątanie, pranie, mycie okien i gotowanie wigilijnych i świątecznych potraw oraz w prace o wiele przyjemniejsze jak ubieranie choinki, przystrajanie domu i smakowanie, tego co inni (czytaj: kobiety) przygotują ;)
O tak. Bo w naszym domu istnieje zasadniczy podział na role i tego, co do kogo należy. Kobiety, jak od wielu dziejów mają ręce pełne roboty i czasem same nie wiedzą do czego te ręce włożyć ...Tu trzeba posprzątać, porobić zakupy, zatroszczyć się o prezenty, no i najważniejsze - ugotować "małe co nieco". Czas spędzony w kuchni, to chyba największy wysiłek kobiety, ale też i najprzyjemniejszy. Dla mnie tak jest.
A co należy do panów ów przedświątecznej bieganiny? A więc z moich skromnych obserwacji to przede wszystkim błąkanie się po kuchni i w ukryciu przed wzrokiem kobiet podkradanie tego, co akurat jeść nie należy ;) Ok, ok. Żeby nie było. Panowie chętnie angażują się też w robienie wielkich zakupów (przecie kobieta to taka słaba istota), mycie okien, wieszanie firan.. i ubieranie często z maluchami (jeśli takowe w danym domu są) choinki. A to, że efekt często nie jest taki, jak kobiety by sobie wymarzyły, to mało istotne. Liczy się przecież intencja :) W każdym razie ja nie narzekam na pomoc moich domowników. Większy pan pomaga w czym tylko może i potrafi..a mniejszy, cóż... dodaje mi energii do dzialania a swym radosnym śmiechem przypomina o tym, co w tym wszystkim najważniejsze.
Przyznajmy szczerze. To nie ważne przecie ile potraw na wigilijnym stole będzie, nie ważne -  czy mój dom pachnie korzennymi przyprawami, nie istotne - czy moja choinka jest świeża prosto z lasu czy sztuczna i jak ubrana, nie ważne - ile wydałam na prezenty dla najbliższych i co ja sama dostanę"pod choinkę", nie istotne - czy na święta będzie za oknami biało...
Najważniejsze to, to czy ja jestem gotowa przyjąć do swojego serca i do swojego domu, tego najważniejszego Gościa tych świąt.. Ważne, czy chcę, by w moim sercu na nowo narodziło się życie. Prawdziwe nowe życie. Istotne - czy w  przedświątecznych porządkach, uporządkowałam też swoje wnętrze. Ważne - czy dla mnie świętować znaczy świętować przy stole  Pańskim, a nie tylko tym domowym...
 
Nie mniej ważny w tych dniach dla mnie jest czas, jaki mogę ofiarować rodzinie i najbliższym. Zasiąść z nimi przy wspólnym stole przykrytym białym obrusem, odmówić wspólnie modlitwę i przełamując się kruchym opłatkiem składać sobie życzenia. Te najpiękniejsze i mające w co wierzę, ogromną moc spełnienia.
A potem jedząc przygotowane wcześniej wigilijne potrawy, cieszyć się teraźniejszym czasem bycia razem. Potem przy cicho grającymi w tle kolędami rozkoszować się niekończącymi się rozmowami. 

Ale to dopiero jutro. Właściwie już niedługo. A dziś, kiedy tak w zadumie krzątam się po kuchni i nie wiem, w co ręce włożyć (i serce też).. zerkam od czasu do czasu na roześmianą, jeszcze nie tak bardzo świadomą tego, co się dzieje twarzyczkę  mojego synka i uświadamiam sobie, czym tak naprawdę jest Cud Narodzin i dlaczego na ów Cud tak długo, ale też i z wielką radością się czeka i do niego przygotowuje ;)

Błogosławionych, rodzinnych oraz pełnych pokoju i miłości Świąt Bożego Narodzenia Wszystkim moim Czytelnikom życzyć pragnę :)

12 grudnia 2012

Umykające chwile

Codzienność często zaskakuje mnie swoją wyobraźnią. Każdy dzień jest inny, niepowtarzalny i niosący świadomość, że nigdy już nie powróci. Niestety jest również tak, że ja tej świadomości w danej chwili nie posiadam i nie napawam się chwilami danymi mi przez dzień dzisiejszy.
Pewnie wielka szkoda, ale na szczęście kolejnego dnia można powrócić myślami do tego poprzedniego i oczami wyobraźni odtworzyć to, co już przeminęło i jeszcze raz poczuć magię wczorajszych chwil.

Wczorajszy dzień przyniósł mi wiele radości. Nie takiej wzniosłej, ale takiej zwyczajnej. Ta zwyczajność i wypełniony zajęciami dzień przysłoniły mi wczoraj fakt, że to co w danych chwilach przeżywam jest piękne, radosne.. i że być może taka sama chwila nigdy już nie powróci. Ale właśnie dzisiaj, kiedy mogę na chwilkę przysiąść i się wyciszyć, mogę też do wczorajszych zdarzeń powrócić.

A w mojej głowie pojawia się jeden szczególny obraz. Siedzę sobie wygodnie w ciepłym pokoju opatulona kocem. Przede mną prosty stół, na nim cudowności, które (zapewne z wielkim sercem i zaangażowaniem) przygotowała osoba bardzo mi bliska. Pokój rozświetlony tylko ażurowymi lampkami i świecami sprawia wrażenie ogromnie przytulnego. A ta przytulność sprawia, że chce się tam po prostu być i być i być. 

Ale najważniejszy obraz to ten, że przede mną na fotelu siedzi ta osoba i patrząc na jej radosną twarz mogę z nią porozmawiać o rzeczach ważnych, mniej ważnych, smutnych, radosnych. Właśnie tak. 
Mogę też pomilczeć i mieć świadomość, że ta cisza nie jest krępująca, ale zbliżająca nas do siebie. Mogę też posłuchać, a słuchając rozpoznawać na twarzy tej osoby emocje, widzieć blask oczu.
Mogłam w końcu zobaczyć szczerą radość, gdy osoba ta rozpakowywała prezent.

Co to był za dzień? Dla mnie bardzo ważny, bo dzień urodzin mojej Przyjaciółki :) 
Dlatego tak go wspominam, bo wiem ile teraz znaczą dla mnie takie chwile, kiedy mogę tak bez żadnych trosk spotkać się z bliską mi osobą. Uciec od tej codzienności. Być tylko tu i teraz. Nie myśleć o dziecku, o mężu. I nie martwić się, czy beze mnie ich świat się nie zawali :)
Poddać się chwili i śmiać się do łez. Nie liczyć upływających minut i godzin. We wspomnieniach być daleko, daleko. Pomyśleć, ale mi tutaj dobrze. I patrząc w końcu na zegarek wskazujący późną godzinę, mieć żal do czasu, że tak szybko upłynął. Nie chcieć wracać.

Myślę, że warto pielęgnować takie piękne chwile w swoim sercu. Nie muszą być wzniosłe, lecz właśnie te proste, ale jakże prawdziwe. Zachowywać je tam i nigdy stamtąd nie wypuszczać. Tym bardziej teraz, kiedy nasze życie tak szybko gna do przodu, często nie dając nam chwil wytchnienia, a brakujący czas lub po prostu chęci nie pozwalają nam na spotkania z bliskimi osobami.

Takie chwile są ważne, wnoszą w naszą codzienność odżywczy powiew, ładują pozytywna energią. 
Nie szczędźmy czasu dla innych. Na rozmowę. Na wspólne milczenie. Na bycie razem. Nie tylko "od święta".
I miejmy tą świadomość, że takie chwile mogą już nie powrócić.

4 grudnia 2012

Nie poddawać się

Dużo się dzieje ostatnio. W moje życie zagościł taki pewien nieokreślony smutek i lęk przed przyszłością.
W zawirowaniach zwyczajnego życia odkryłam niepokojące zwiastuny pogłębiającej się choroby. 
Szybkie konsultacje, specjalistyczne badania niestety nie przynoszą dobrych wieści. Diagnoza niezbyt optymistyczna. Rokowania na poprawę niewielkie.
Czy byłam na to gotowa? Raczej nie. Człowiek codziennie zmagający się z przewlekłą chorobą od dzieciństwa nie myśli o tym, co go ogranicza, co nie pozwala żyć pełną piersią. Godzi się z tym i akceptuje swoje życie, takim jakim jest. Z ograniczeniami, jednak z ciągłą walką o to, by nie było gorzej.

Ja również żyję zapominając o swojej chorobie, ograniczeniach. Jest to dla mnie tak naturalne, jak oddychanie. Akceptuję tą swoją chorobę i właściwie nie wyobrażam sobie bez niej mego istnienia. Bez niej byłoby zapewne zupełnie inne, ale czy takie piękne? Chyba nie. Dzięki niej jestem taką osobą, jaką jestem. Bo chcąc tego, czy nie choroba kształtuje mój charakter, moje patrzenie na świat. 

Tak sobie myślę, że każda choroba, każde cierpnie, które nas dotyka ma jakiś sens. Wiem, że to banalne, ale przecie prawdziwe. Czasami tylko dzięki chorobie człowiek może odmienić swoje dotychczasowe, niezbyt prawe życie. Choroba pozwala się zatrzymać i zrozumieć, co tak naprawdę jest istotne w życiu, dla kogo naprawdę warto żyć, o co trzeba walczyć.

Ja tylko jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak w tych moich niedomaganiach działa Bóg, być może Anioł Stróż. Bo ilekroć dotyka mnie choroba, to na mojej drodze stają ludzie gotowi nieść mi bezinteresowną pomoc. Są tacy dobrzy, po prostu ludzcy. 
Często się zastanawiam, czym sobie zasłużyłam na takie doświadczanie dobroci od innych ludzi.
Ale nigdy nie zastanawiałam się, dlaczego dotyka mnie choroba, która postępuje. Bo wiem, że tak właśnie ma być. Być może nie wiem do końca dlaczego, ale to nie istotne.

Dla mnie najważniejsze w tym wszystkim jest to, że Bóg zsyłając na mnie chorobę, zsyła również cudownych Aniołów w ludzkiej postaci. Z taką pomocą łatwiej walczyć. Z uśmiechem na twarzy.

1 grudnia 2012

Zatrzymaj się ...

Oj, to już południe. Ranek tak szybko minął. Spokojnie i bardzo leniwie. Z resztą chyba leniwy dzień przede mną. No, prawie cały :) Wczorajsze szaleństwa andrzejkowej nocy wyssały ze mnie energię.
Ale nie tylko o brak energii tutaj chodzi. Potrzebuję spokoju i wyciszenia, ot tak po prostu.

Dzisiejszy świat pędzi wciąż do przodu bez wytchnienia, człowiek nie ma czasu, aby się zatrzymać, odetchnąć, napić się pysznej kawy i delektować się nią, a nie tylko dzięki niej podładować akumulatory do dalszego biegu. Nie ma czasu dla siebie, dla rodziny, dla najbliższych, przyjaciół. Nie ma czasu, by się wyciszyć, zajrzeć w głąb siebie i posłuchać co ma do powiedzenia jego serce i dusza.

A zapewne do powiedzenia ma bardzo wiele. Tylko czy człowiek chce go posłuchać?
Ja odnoszę niejednokrotnie wrażenie, że wielu ludziom niewygodnie się tak zatrzymać i wsłuchać w siebie. Czyżby bali się konfrontacji z własnym sumieniem, z własnym ja? Może, a szkoda, bo wiele tracą.

Mnie dosyć często dopadają takie momenty, że chcę się zatrzymać, wyciszyć, wsłuchać w siebie. Potrzebuję poukładać swoje rozbiegane myśli, uporządkować swoje różnorodne emocje, nadać im właściwą barwę.

Nie uciekam nigdy przed momentami ciszy. Takiej zupełnej. Nie boję się własnych myśli, głosu serca i sumienia. To nie tak, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i że ja jestem idealna. Oj, nie. 
Ja po prostu wiem, że te momenty, kiedy jestem tylko sam na sam ze sobą pomagają mi wyprostować, to co nie idealne, oswoić się z tym, co nieznane. Mogę posłuchać, co tak naprawdę ma dopowiedzenia moja podświadomość, serce, dusza. Tylko w ciszy i w obliczu własnej samotności mogę tak naprawdę usłyszeć ich wołanie. I mogę stanąć twarzą w twarz z tym, co trudne, co boli, co sprawia lęk. Ta konfrontacja pomaga  pozbyć się tego lęku, ukoić ból. Beż tej możliwości niewiele bym zdziałała.

Dziś jest ten dzień. Dzień ciszy, samotności. Zapatrzenia się w siebie, w swoje wnętrze.

Muszę poukładać sobie wiele spraw, zdarzeń, które ostatnio mnie dotknęły. Muszę się z nimi oswoić i przyjąć je, takimi jakie są. Być może z lękiem, ale za to z pełną akceptacją.

Dzisiaj wszystko jest inaczej. Dzieje się tak powoli, bez pośpiechu.
Za oknem szaro i dżdżysto. Ludzie szybkim krokiem przemykają do swoich ciepłych domów.
A może biegnąc do domu  warto się zatrzymać, popatrzeć na zachmurzone niebo, na spadające ostanie liście z drzew. Posłuchać grającego wiatru i poczuć zapach zbliżającej się zimy. 
A w domu zamiast włączyć zagłuszające ciszę radio czy telewizję pozostać w ciszy. I zasłuchać się w naturalne odgłosy tętniącego życiem domu. W melodyjny głos dziecka, najbliższej osoby, skrzypienie drzwi, wirującą pralkę, tykanie zegara, kroki sąsiada.... A pijąc ulubioną kawę delektować się jej smakiem, poczuć jak po ciele rozchodzi się przyjemne ciepło, poczuć jak pięknie pachnie... Zamykając oczy poczuć fakturę kubka, z którego tą kawę piję... 
I w końcu zasłuchać się w siebie...

To taka cicha uważność. Uważna obecność. Warto kierować się nią w życiu na co dzień :)

Przy lampce szampana...

Gdzieś tam w tle tętniącego życiem domu słychać rytmiczne tykanie zegara. Stary zegar kołysząc zalotnie swym sercem powoli odmierza czas. Upływający czas i zbliżający nas do tej magicznej godziny zero.
Już niedługo pożegnamy, być może z ulgą Stary Rok, a z nadzieją powitamy Nowy.


Wielu z nas u progu kończącego się roku, podsumowuje swoje dokonania, analizuje to, co go spotkało i czym zaskoczył go lub obdarował mijający rok, ale też zapisuje noworoczne postanowienia. W myślach powtarza sobie, co chciałbym zrobić, czego dokonać.
I ja w ostatnich dniach zatrzymałam się na chwilę i wsłuchałam w galopujące myśli. Nie tyle wsłuchałam, co starałam się je ogarnąć i nadać im właściwy kierunek. Nie wiem, czy mi się udało.

Przede wszystkim przypominałam sobie, co dobrego w mijanym roku mnie spotkało. Tak intensywnie myślałam i przyznaję szczerze, że wiele tego chyba nie było. Był to spokojny rok, bez wielkich fajerwerków, bez większych rewolucji i zmian. Były za to bardzo piękne i wzruszające chwile, jak np. chrzest mojego synka i jego pierwsze urodziny. Cała ta magia dotycząca jego zmian i rozwoju od niezdarnego niemowlaczka do wszędobylskiego radosnego małego dziecka. Tak patrzyłam co dzień na niego i widziałam (i widzę), jak się zmieniał, jak codziennie zdobywał swój mały Mont Everest, jak z uporem i niegasnącą cierpliwością uczył się nowych rzeczy, jak dzielnie znosił gorsze chwile, dni choroby, jak walczył... Tych chwil i dni z nim spędzonych nie zastąpi mi nic. Właściwie mogłabym tu rzec, że każdy rok mijanego roku, był dla mnie cudem. Był. Dzięki niemu. Dzięki mojej cudownej rodzinie.

Piękne chwile, to także cudowne, spokojne rodzinne wakacje w umajonej kwiatami wsi. Święta te wiosenne i te zimowe spędzone z najbliższymi. Każdy mój mały sukces, coś dobrego zrobionego dla innych, niesiona pomoc, pociecha. Każda niespodzianka otrzymana od drugiej osoby, dar rozmowy, uśmiechu i obecności. I każda chwila ciszy i samotności. Chwile dla siebie przy aromatycznej kawie i interesującej lekturze. 
Nie są to wyszukane chwile czy niezwykłe dni, ale dla mnie tak bardzo cenne i tak ważne. To właśnie one były sensem całego tego roku.
Były chwile także i te gorsze. Smutne, odbierające pewność siebie i nadzieję. Nadzieję na powrót do pracy, na bycie potrzebnym, tam w społeczeństwie. Było także pogorszenie stanu zdrowia. I utracona nadzieja, na jego poprawę. Były także chwile słabości i złości na samego siebie, że nic się nie udaje, że tak mało w sobie determinacji i odwagi mam. Że tak łatwo się poddaję, że nie wierzę, że nie ufam.

To wszystko było wpisane w te dni, miesiące starego roku. I wiem, że tak miało właśnie być. Nie żałuję żadnej chwili, żadnego przeżycia, bo wszystko to wpłynęło na mnie, na moją osobowość. Każdy dzień mnie czegoś nauczył, coś mi uświadomił. I to również było cenne. 

Dziś w ten sylwestrowy wieczór porządkuję pewne sprawy. Nie chcę wracać do tego, co już za mną. Nie chcę analizować. Nie chcę się narzucać tym, którzy milczą od dłuższego czasu. Zamykam pewien rozdział życia. I myślę, że tak będzie dla mnie lepiej.

Dzisiaj także zastanawiam się, co przyniesie mi ten nowy rok. Czym mnie zaskoczy. Mam nadzieję, że czymś pięknym i pozytywnym. Na razie nie wiem czym i niech tak pozostanie.
Nie mam postanowień, być może tylko cele. Takie dwa szczególne. Ale, czy uda mi się je zrealizować i osiągnąć? Choćby po części? Tego nie wiem. Zapewne ten nowy 2013 rok przyniesie mi na to pytanie odpowiedź. Taką, jaka jest mi pisana.

Ja tylko w sercu mogę mieć nadzieję, że to o czym tak usilnie marzę i o co tak mocno walczę w końcu się spełni i tym samym wypełni tą brakującą cząstkę życia :) 

Wam wszystkim, Kochani Czytelnicy życzę, aby ten nowy rok przyniósł Wam spełnienie w tej sferze życia, która nie jest do końca taka, jakbyście chcieli, by była :)

Cud Narodzin

Magiczny czas przed nami. Jak zapewne w wielu domach, tak i w moim od kilku dni trwa przedświąteczna krzątanina. Wszyscy zaangażowani w prace mniej przyjemne, jak sprzątanie, pranie, mycie okien i gotowanie wigilijnych i świątecznych potraw oraz w prace o wiele przyjemniejsze jak ubieranie choinki, przystrajanie domu i smakowanie, tego co inni (czytaj: kobiety) przygotują ;)
O tak. Bo w naszym domu istnieje zasadniczy podział na role i tego, co do kogo należy. Kobiety, jak od wielu dziejów mają ręce pełne roboty i czasem same nie wiedzą do czego te ręce włożyć ...Tu trzeba posprzątać, porobić zakupy, zatroszczyć się o prezenty, no i najważniejsze - ugotować "małe co nieco". Czas spędzony w kuchni, to chyba największy wysiłek kobiety, ale też i najprzyjemniejszy. Dla mnie tak jest.
A co należy do panów ów przedświątecznej bieganiny? A więc z moich skromnych obserwacji to przede wszystkim błąkanie się po kuchni i w ukryciu przed wzrokiem kobiet podkradanie tego, co akurat jeść nie należy ;) Ok, ok. Żeby nie było. Panowie chętnie angażują się też w robienie wielkich zakupów (przecie kobieta to taka słaba istota), mycie okien, wieszanie firan.. i ubieranie często z maluchami (jeśli takowe w danym domu są) choinki. A to, że efekt często nie jest taki, jak kobiety by sobie wymarzyły, to mało istotne. Liczy się przecież intencja :) W każdym razie ja nie narzekam na pomoc moich domowników. Większy pan pomaga w czym tylko może i potrafi..a mniejszy, cóż... dodaje mi energii do dzialania a swym radosnym śmiechem przypomina o tym, co w tym wszystkim najważniejsze.
Przyznajmy szczerze. To nie ważne przecie ile potraw na wigilijnym stole będzie, nie ważne -  czy mój dom pachnie korzennymi przyprawami, nie istotne - czy moja choinka jest świeża prosto z lasu czy sztuczna i jak ubrana, nie ważne - ile wydałam na prezenty dla najbliższych i co ja sama dostanę"pod choinkę", nie istotne - czy na święta będzie za oknami biało...
Najważniejsze to, to czy ja jestem gotowa przyjąć do swojego serca i do swojego domu, tego najważniejszego Gościa tych świąt.. Ważne, czy chcę, by w moim sercu na nowo narodziło się życie. Prawdziwe nowe życie. Istotne - czy w  przedświątecznych porządkach, uporządkowałam też swoje wnętrze. Ważne - czy dla mnie świętować znaczy świętować przy stole  Pańskim, a nie tylko tym domowym...
 
Nie mniej ważny w tych dniach dla mnie jest czas, jaki mogę ofiarować rodzinie i najbliższym. Zasiąść z nimi przy wspólnym stole przykrytym białym obrusem, odmówić wspólnie modlitwę i przełamując się kruchym opłatkiem składać sobie życzenia. Te najpiękniejsze i mające w co wierzę, ogromną moc spełnienia.
A potem jedząc przygotowane wcześniej wigilijne potrawy, cieszyć się teraźniejszym czasem bycia razem. Potem przy cicho grającymi w tle kolędami rozkoszować się niekończącymi się rozmowami. 

Ale to dopiero jutro. Właściwie już niedługo. A dziś, kiedy tak w zadumie krzątam się po kuchni i nie wiem, w co ręce włożyć (i serce też).. zerkam od czasu do czasu na roześmianą, jeszcze nie tak bardzo świadomą tego, co się dzieje twarzyczkę  mojego synka i uświadamiam sobie, czym tak naprawdę jest Cud Narodzin i dlaczego na ów Cud tak długo, ale też i z wielką radością się czeka i do niego przygotowuje ;)

Błogosławionych, rodzinnych oraz pełnych pokoju i miłości Świąt Bożego Narodzenia Wszystkim moim Czytelnikom życzyć pragnę :)

Umykające chwile

Codzienność często zaskakuje mnie swoją wyobraźnią. Każdy dzień jest inny, niepowtarzalny i niosący świadomość, że nigdy już nie powróci. Niestety jest również tak, że ja tej świadomości w danej chwili nie posiadam i nie napawam się chwilami danymi mi przez dzień dzisiejszy.
Pewnie wielka szkoda, ale na szczęście kolejnego dnia można powrócić myślami do tego poprzedniego i oczami wyobraźni odtworzyć to, co już przeminęło i jeszcze raz poczuć magię wczorajszych chwil.

Wczorajszy dzień przyniósł mi wiele radości. Nie takiej wzniosłej, ale takiej zwyczajnej. Ta zwyczajność i wypełniony zajęciami dzień przysłoniły mi wczoraj fakt, że to co w danych chwilach przeżywam jest piękne, radosne.. i że być może taka sama chwila nigdy już nie powróci. Ale właśnie dzisiaj, kiedy mogę na chwilkę przysiąść i się wyciszyć, mogę też do wczorajszych zdarzeń powrócić.

A w mojej głowie pojawia się jeden szczególny obraz. Siedzę sobie wygodnie w ciepłym pokoju opatulona kocem. Przede mną prosty stół, na nim cudowności, które (zapewne z wielkim sercem i zaangażowaniem) przygotowała osoba bardzo mi bliska. Pokój rozświetlony tylko ażurowymi lampkami i świecami sprawia wrażenie ogromnie przytulnego. A ta przytulność sprawia, że chce się tam po prostu być i być i być. 

Ale najważniejszy obraz to ten, że przede mną na fotelu siedzi ta osoba i patrząc na jej radosną twarz mogę z nią porozmawiać o rzeczach ważnych, mniej ważnych, smutnych, radosnych. Właśnie tak. 
Mogę też pomilczeć i mieć świadomość, że ta cisza nie jest krępująca, ale zbliżająca nas do siebie. Mogę też posłuchać, a słuchając rozpoznawać na twarzy tej osoby emocje, widzieć blask oczu.
Mogłam w końcu zobaczyć szczerą radość, gdy osoba ta rozpakowywała prezent.

Co to był za dzień? Dla mnie bardzo ważny, bo dzień urodzin mojej Przyjaciółki :) 
Dlatego tak go wspominam, bo wiem ile teraz znaczą dla mnie takie chwile, kiedy mogę tak bez żadnych trosk spotkać się z bliską mi osobą. Uciec od tej codzienności. Być tylko tu i teraz. Nie myśleć o dziecku, o mężu. I nie martwić się, czy beze mnie ich świat się nie zawali :)
Poddać się chwili i śmiać się do łez. Nie liczyć upływających minut i godzin. We wspomnieniach być daleko, daleko. Pomyśleć, ale mi tutaj dobrze. I patrząc w końcu na zegarek wskazujący późną godzinę, mieć żal do czasu, że tak szybko upłynął. Nie chcieć wracać.

Myślę, że warto pielęgnować takie piękne chwile w swoim sercu. Nie muszą być wzniosłe, lecz właśnie te proste, ale jakże prawdziwe. Zachowywać je tam i nigdy stamtąd nie wypuszczać. Tym bardziej teraz, kiedy nasze życie tak szybko gna do przodu, często nie dając nam chwil wytchnienia, a brakujący czas lub po prostu chęci nie pozwalają nam na spotkania z bliskimi osobami.

Takie chwile są ważne, wnoszą w naszą codzienność odżywczy powiew, ładują pozytywna energią. 
Nie szczędźmy czasu dla innych. Na rozmowę. Na wspólne milczenie. Na bycie razem. Nie tylko "od święta".
I miejmy tą świadomość, że takie chwile mogą już nie powrócić.

Nie poddawać się

Dużo się dzieje ostatnio. W moje życie zagościł taki pewien nieokreślony smutek i lęk przed przyszłością.
W zawirowaniach zwyczajnego życia odkryłam niepokojące zwiastuny pogłębiającej się choroby. 
Szybkie konsultacje, specjalistyczne badania niestety nie przynoszą dobrych wieści. Diagnoza niezbyt optymistyczna. Rokowania na poprawę niewielkie.
Czy byłam na to gotowa? Raczej nie. Człowiek codziennie zmagający się z przewlekłą chorobą od dzieciństwa nie myśli o tym, co go ogranicza, co nie pozwala żyć pełną piersią. Godzi się z tym i akceptuje swoje życie, takim jakim jest. Z ograniczeniami, jednak z ciągłą walką o to, by nie było gorzej.

Ja również żyję zapominając o swojej chorobie, ograniczeniach. Jest to dla mnie tak naturalne, jak oddychanie. Akceptuję tą swoją chorobę i właściwie nie wyobrażam sobie bez niej mego istnienia. Bez niej byłoby zapewne zupełnie inne, ale czy takie piękne? Chyba nie. Dzięki niej jestem taką osobą, jaką jestem. Bo chcąc tego, czy nie choroba kształtuje mój charakter, moje patrzenie na świat. 

Tak sobie myślę, że każda choroba, każde cierpnie, które nas dotyka ma jakiś sens. Wiem, że to banalne, ale przecie prawdziwe. Czasami tylko dzięki chorobie człowiek może odmienić swoje dotychczasowe, niezbyt prawe życie. Choroba pozwala się zatrzymać i zrozumieć, co tak naprawdę jest istotne w życiu, dla kogo naprawdę warto żyć, o co trzeba walczyć.

Ja tylko jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak w tych moich niedomaganiach działa Bóg, być może Anioł Stróż. Bo ilekroć dotyka mnie choroba, to na mojej drodze stają ludzie gotowi nieść mi bezinteresowną pomoc. Są tacy dobrzy, po prostu ludzcy. 
Często się zastanawiam, czym sobie zasłużyłam na takie doświadczanie dobroci od innych ludzi.
Ale nigdy nie zastanawiałam się, dlaczego dotyka mnie choroba, która postępuje. Bo wiem, że tak właśnie ma być. Być może nie wiem do końca dlaczego, ale to nie istotne.

Dla mnie najważniejsze w tym wszystkim jest to, że Bóg zsyłając na mnie chorobę, zsyła również cudownych Aniołów w ludzkiej postaci. Z taką pomocą łatwiej walczyć. Z uśmiechem na twarzy.

Zatrzymaj się ...

Oj, to już południe. Ranek tak szybko minął. Spokojnie i bardzo leniwie. Z resztą chyba leniwy dzień przede mną. No, prawie cały :) Wczorajsze szaleństwa andrzejkowej nocy wyssały ze mnie energię.
Ale nie tylko o brak energii tutaj chodzi. Potrzebuję spokoju i wyciszenia, ot tak po prostu.

Dzisiejszy świat pędzi wciąż do przodu bez wytchnienia, człowiek nie ma czasu, aby się zatrzymać, odetchnąć, napić się pysznej kawy i delektować się nią, a nie tylko dzięki niej podładować akumulatory do dalszego biegu. Nie ma czasu dla siebie, dla rodziny, dla najbliższych, przyjaciół. Nie ma czasu, by się wyciszyć, zajrzeć w głąb siebie i posłuchać co ma do powiedzenia jego serce i dusza.

A zapewne do powiedzenia ma bardzo wiele. Tylko czy człowiek chce go posłuchać?
Ja odnoszę niejednokrotnie wrażenie, że wielu ludziom niewygodnie się tak zatrzymać i wsłuchać w siebie. Czyżby bali się konfrontacji z własnym sumieniem, z własnym ja? Może, a szkoda, bo wiele tracą.

Mnie dosyć często dopadają takie momenty, że chcę się zatrzymać, wyciszyć, wsłuchać w siebie. Potrzebuję poukładać swoje rozbiegane myśli, uporządkować swoje różnorodne emocje, nadać im właściwą barwę.

Nie uciekam nigdy przed momentami ciszy. Takiej zupełnej. Nie boję się własnych myśli, głosu serca i sumienia. To nie tak, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i że ja jestem idealna. Oj, nie. 
Ja po prostu wiem, że te momenty, kiedy jestem tylko sam na sam ze sobą pomagają mi wyprostować, to co nie idealne, oswoić się z tym, co nieznane. Mogę posłuchać, co tak naprawdę ma dopowiedzenia moja podświadomość, serce, dusza. Tylko w ciszy i w obliczu własnej samotności mogę tak naprawdę usłyszeć ich wołanie. I mogę stanąć twarzą w twarz z tym, co trudne, co boli, co sprawia lęk. Ta konfrontacja pomaga  pozbyć się tego lęku, ukoić ból. Beż tej możliwości niewiele bym zdziałała.

Dziś jest ten dzień. Dzień ciszy, samotności. Zapatrzenia się w siebie, w swoje wnętrze.

Muszę poukładać sobie wiele spraw, zdarzeń, które ostatnio mnie dotknęły. Muszę się z nimi oswoić i przyjąć je, takimi jakie są. Być może z lękiem, ale za to z pełną akceptacją.

Dzisiaj wszystko jest inaczej. Dzieje się tak powoli, bez pośpiechu.
Za oknem szaro i dżdżysto. Ludzie szybkim krokiem przemykają do swoich ciepłych domów.
A może biegnąc do domu  warto się zatrzymać, popatrzeć na zachmurzone niebo, na spadające ostanie liście z drzew. Posłuchać grającego wiatru i poczuć zapach zbliżającej się zimy. 
A w domu zamiast włączyć zagłuszające ciszę radio czy telewizję pozostać w ciszy. I zasłuchać się w naturalne odgłosy tętniącego życiem domu. W melodyjny głos dziecka, najbliższej osoby, skrzypienie drzwi, wirującą pralkę, tykanie zegara, kroki sąsiada.... A pijąc ulubioną kawę delektować się jej smakiem, poczuć jak po ciele rozchodzi się przyjemne ciepło, poczuć jak pięknie pachnie... Zamykając oczy poczuć fakturę kubka, z którego tą kawę piję... 
I w końcu zasłuchać się w siebie...

To taka cicha uważność. Uważna obecność. Warto kierować się nią w życiu na co dzień :)